Istnieje wiele podań i legend na temat tego, skąd wziął się człowiek. Jednak w każdej z nich rodzi się ta sama istota – krucha, wystraszona, rzucona cieniom na pożarcie. Gdy mrok już ostrzył kły, by wgryźć się w przerażoną duszę, człowiek znalazł sposób, by przeżyć. Tak zaczyna się historia oświetlenia.
Skąd wzięło się światło?
Każda kultura ma swój własny mit. Słowianie wierzyli w Raroga – boskiego, ognistego ptaka, który przelatując po niebie, przynosił ciepło i światło. Babilończycy z kolei czcili Szamasza – boga słońca, który każdego dnia pojawiał się na nieboskłonie i rozjaśniał ciemną noc. Najbardziej znanym mitem opowiadającym historię okiełznania światła jest mit o Prometeuszu, który ukradł iskrę bogom i przyniósł ją ludziom, a następnie nauczył ich wielu rzeczy bazujących na ogniu – rozpalania go, podtrzymania, gotowania, kucia żelaza i tym podobnych.
Choć mity są pięknym świadectwem duchowego rozwoju człowieka, często zastanawiamy się – a jak to było naprawdę przed lampami?
Jaskinia, iskra i patyk – prehistoryczne pierwsze kroki
Niezaprzeczalnie krokiem milowym było nauczenie się, jak rozpalać ogień i go podtrzymać. Do tego pierwszego używano krzemienia, pocierano o siebie patyki, eksperymentowano z tłuszczem zwierzęcym, który dobrze się palił i na długo podtrzymywał płomień. Wtedy po raz pierwszy świat przestał być człowiekowi wrogi, a w zamian stał się kopalnią możliwości.
Łuczywo
Zatem przez pewien czas człowiek siedział przy ognisku w jaskini i cieszył się tym, co miał. Jednak by nie udusić się od dymu, jaskinia musiała mieć naturalny komin lub być wysoka i obszerna. Jej układ często zmuszał do pozostawienia ognia przed wejściem. Pojawiła się potrzeba utrzymania ognia i możliwość jego łatwego przenoszenia. Trzeba było szukać rozwiązań dalej. Tak powstało łuczywo – pierwszy przenośny płomień.
Przedmiot ten wytwarzano z suchych gałązek, które po prostu podpalano i wędrowano razem z nimi. Takie rozwiązanie miało jednak w sobie naturalny czasomierz.
Kaganek
Drugim materiałem, z którym eksperymentowano, były naturalne tłuszcze. Podczas opiekania posiłków na rożnie szybko zauważono, że tłuszcz kapiący w płomienie znacznie je podsyca. Człowiek zaczął zalewać muszle czy skorupy tłuszczem, a następnie je podpalał. Z czasem dodano do tego coś, co można by nazwać prototypem knota, który stabilizował płomień. Rolę tę pełniły zwinięte liście, mech, czy wyczesane z włosów kołtuny. Tak człowiek stworzył kaganek.
Pochodnia
Nasi przodkowie nie spoczęli na laurach. Wynalezienie poprzednich dwóch narzędzi do podtrzymania płomienia popchnęło ich do stworzenia pochodni – czyli zanurzenia łuczywa owiniętego w liście czy mech w tłuszczu, a następnie odpalenie go od ogniska. Dzięki temu ludzie nie tylko byli bezpieczni w miejscu, ale również mogli się przemieszczać bez nieprzyjemnych niespodzianek w ciemnościach.
Era klasyczna
Przez pewien czas to było na tyle, a ludzkość skupiała się raczej na udoskonaleniu tego, co było niż nowych wynalazkach.
Kaganki ornamentem zdobione
Na pierwszy ogień poszły kaganek i pochodnia. Pierwsze ceramiczne kaganki pojawiają się około 5 tysięcy lat p.n.e. Wykonywano je z brązu lub żelaza, które odlewano w kształt odkrytej miseczki na olej i knot. Z czasem zaczęto je zakrywać, zostawiając tylko dwa (lub czasem trzy) otwory – na knot(y) i olej. Wyglądem przypominały czajniczki na herbatę. Można w zasadzie powiedzieć, że tak narodziła się pierwsza lampa.
Istniało jednak zróżnicowanie terytorialne. W Egipcie i na Krecie wytwarzano kaganki z kamienia, gliny, miedzi i brązu. Napełniano je tłuszczem zwierzęcym, a knot swobodnie w nim pływał. Z kolei na Peloponezie, a później także w Rzymie najpopularniejsze były lampy gliniane, które z początku formowano ręcznie, a dopiero później zaczęto je wypalać z formy. W obu krainach zamiast tłuszczu zwierzęcego wykorzystywano oliwę.
W międzyczasie ten sam mechanizm wykorzystano w lampach wiszących, które podwieszano na łańcuchach. W miejscach odsłoniętych, takich jak ulice, place czy dziedzińce, płomień osłaniano – w Rzymie posłużono się ciasno sprasowanymi rogami bydlęcymi, które w ten sposób zyskiwały właściwości transparentne.
Pochodnia o żywym ogniu
Jaka pochodnia jest – każdy widzi. A jednak dało się to udoskonalić! Jedno z zachowanych znalezisk pochodzi z Syrii z VI wieku p.n.e. Okazuje się, że pochodnie tam używane były dużo praktyczniejsze. Przede wszystkim były wielorazowe dzięki zastosowaniu wielokrotnego oplotu lnianego lub bawełnianego na podpalanej części, którą następnie moczono w smole, oleju albo ropie naftowej. Surowce te wsiąkały w najgłębsze warstwy tkanin, płomień natomiast zwęglał tylko wierzchnią. W tym czasie używano ich głównie do oświetlania miejsc publicznych, a także orszaków.
Zdaje nam się, że tę pochodnię można nazwać przełomową, o czym świadczyło ogromne zapotrzebowanie na funkcjonalne i łatwe w użytku pochodnie. Mówi się, że w pewnym momencie w każdym gospodarstwie był gotowy skład takich pochodni.
Pochodnia czy tam świeczka – wszystko jedno
Pochodnie syryjskie, choć o niebo lepsze od tych prehistorycznych, miały jednak jedną wadę – szybko wysychały, co niestety powodowało, że ponowny zapłon już taki szybki nie był. Z tego powodu szukano jakiegoś rozwiązania. I znaleziono je. Okazał się nim wosk pszczeli, który nie tylko zapobiegał wysychaniu pochodni, ale także podtrzymywał płomień! Wynalazek szybko został dostosowany do oczekiwań i potrzeb ludzi. W ten sposób powstały świece, które można było zapalić równie łatwo, co zgasić, a do tego zapewniały całkiem jasne światło.
Świece były stosowane już w II tysiącleciu p.n.e.! Nie znaczy to jednak, że powszechnie. Cena wosku skutecznie ograniczała liczbę osób, które mogły sobie pozwolić na ten rodzaj oświetlenia. Zostawiano je zatem na specjalne okazje, takie jak obrzędy religijne i uroczystości. Ilość świec świadczyła o statusie społecznym.
Wieki ciemne – czy na pewno?
I tak i nie. Tak – ponieważ świece i pochodnie wciąż były luksusem i mało kto mógł sobie na nie pozwolić, przez co popularne było zbieranie się na uroczystości u jednej zamożnej osoby. Ale jednocześnie nie – dlatego, że wynalazki stały się podstawą, z której wyprowadzono kolejne udogodnienia.
Nowinek co prawda nie było aż do połowy XVII wieku. Ale jak to się mówi – zanim sięgniemy po coś nowego, warto opanować do perfekcji to, co już mamy.
Jakie zatem ulepszenia narodziły się w średniowieczu?
Odchył wcale nie taki zły
W pewnym momencie okazało się, że łuczywo spalające się pod jakimś kątem, spala się wolniej i bardziej równomiernie od takiego trzymanego pionowo. Zaczęto zatem wytwarzać uchwyty naścienne, które zapewniały pochodniom pozycję pochyłą. A do tego można było je z łatwością wyciągnąć i iść przed siebie!
Gdy zawieje wiatr
Kto nie padł nigdy ofiarą perfidnego podmuchu gaszącego nam zapałkę po zapałce, niech pierwszy rzuci kamieniem. Cierpliwość kiedyś się kończy, czego doświadczyli pewnie i nasi przodkowie, bo w pewnym momencie pojawiają się przenośne latarenki i udoskonalone klosze latarni ulicznych. Dobór materiałów był bardzo interesujący – ludzie średniowiecza posłużyli się tu alabastrem, natłuszczonym papierem, miką i szkłem.
Świetlana przyszłość
To z kolei jedna z nielicznych innowacji średniowiecznych. Obok świecy woskowej pojawia się świeca łojowa, która jest dużo tańsza, a dzięki temu – bardziej powszechna. Przykładem są tzw. „firletki”, w których knot wykonany był ze zwiniętych w rulon liści.
Kolejnym krokiem do ułatwienia sobie życia było zróżnicowanie występujących świec. Niskie tworzono z myślą o latarniach oraz ich przenośnych odpowiednikach, te wysokie świetnie oświetlały wnętrza, grube świece spisywały się podczas obrzędów religijnych, a cienki knot zapewniał szybkie gaśnięcie nocą.
Choć świece łojowe były dużo gorszej jakości od swoich woskowych sióstr, to oczywiste było, że lepszy rydz niż nic. Ludzie nie przestali zatem szukać lepszych rozwiązań.
Świecznik pierwszą lampą?
Można by tak rzec! W momencie, gdy świece stały się popularne, potrzebne było coś, co będzie te świece trzymać za ludzi. Wszak świeca na biurku jakoś stała, za to oświetlenie pomieszczenia było z początku trudniejszym zadaniem. Tak powstają pierwsze świeczniki. Tym, który rozpowszechnił się w średniowieczu najbardziej, była tzw. korona, czyli obręcz z uchwytami na świece, którą zawieszano łańcuchami na belce sufitowej. To właśnie z tego wynalazku w kolejnych wiekach wyprowadzono kinkiety
Odrodzenie lśniące przed oświeceniem
Renesans to rozkwit wszystkiego – nauki, sztuki, myśli ludzkiej. Postęp nie ominął też oświetlenia, a pierwszą osobą, która otworzyła dla niego furtkę, był Girolamo Cardano. Temu najprawdziwszemu, interdyscyplinarnemu humaniście udało się doprowadzić do znacznej poprawy jasności płomienia. „Wystarczyło” skonstruować lampę tak, by zbiorniczek na paliwo znajdował się nad płonącym knotem – dzięki temu łatwiej chłonął zawartość pojemniczka.
Potem nastąpiła istna lawina pomysłów. Ludzie po raz pierwszy zaczęli zwracać uwagę na wartość estetyczną lampek. Tym wiszącym nadawano coraz bardziej wykwintne kształty, te stojące natomiast dekorowano podstawkami ze złoconego brązu, mosiądzu, a nawet i porcelany!
Niestety, choć oświetlenie rozwinęło się pod kątem estetycznym, to wciąż pozostawiało niedosyt w kwestii ilości światła.
Rewolucja przemysłowa
Prawdziwym przełomem była dopiero rewolucja przemysłowa, która wymusiła na człowieku przesunięcie czasu pracy na godziny wieczorne. Mnogość wynalazków tamtego okresu pomogła wprowadzić lepsze rozwiązania także w kwestii oświetlenia.
Lawina pomysłów
Punktem wyjścia została lampa olejna, którą na tapet końcem osiemnastego wieku wziął Antoine Quinquet, który dodał szklany kominek ponad płomieniem lampy. W międzyczasie na dobry trop wpada Ami Argand, który spróował doprowadzić powietrze do płomienia. Tak powstały palnik Arganda stał się podstawą lamp gazowych i naftowych, bez której wynalezienie ich nie byłoby możliwe.
Strzałem w dziesiątkę okazało się natomiast połączenie tych dwóch wynalazków – po równoczesnym zastosowaniu ich płomień był aż sześciokrotnie jaśniejszy, a jego blask groził ślepotą! To z kolei był moment, w którym pojawiły się klosze osłaniające źródło światła, dzięki czemu ludzkie oczy pozostawały bezpieczne.
Niewiele później francuski zegarmistrz Guillame Carcel właśnie wpada na pomysł zastosowania mechanizmu zegarowego w lampie olejnej. Kolejno wynaleziona zostaje lampa bezcieniowa. A jeszcze moment później pojawia się świeca stearynowa – pierwsza, która dawała jasne światło i była łatwa w produkcji.
Pierwsza lampa gazowa
Choć zaczęło się od ledwo tlącego się płomienia, lampy gazowe zyskały niebywałą popularność. Za ten sukces w głównej mierze odpowiadało to, że gaz pochodził z produkcji koksu, a więc można by rzec, że lampy te były genialnym skutkiem ubocznym produkcji. W związku z tym w niedługim czasie londyńskie ulice rozbłysły dzięki setkom nowoczesnych latarni. Nie minęło dziesięć lat, a latarnie gazowe pojawiły się w Paryżu, podbijając świat coraz dalej. W międzyczasie opatentowano mechanizm, który stopniowo przedłużał działanie lampy od kilkunastu minut to kilku godzin!
Niestety, te genialne na zewnątrz lampy stawały się bezużyteczne we wnętrzach.
Lampa naftowa
Zachęceni nowościami ludzie nie przestali poszukiwać jeszcze lepszych rozwiązań, zwłaszcza, że widzieli, że ich znalezienie jest jak najbardziej możliwe.
W tamtym okresie ogromne zainteresowanie budziła świeżo poznana ropa naftowa. Wiązano z nią wiele nadziei, natomiast wciąż pozostawało pytanie jak z niej skorzystać. W 1853 roku Ignacy Łukasiewicz postanawia spróbować swoich sił. Wpada na pomysł wydestylowania ropy, co okazuje się strzałem w dziesiątkę – tak przetworzona ropa była bezpieczna do spalania. Wynalezienie lampy naftowej było już zatem kwestią czasu. I rzeczywiście, niedługo po tym Łukasiewicz skonstruował istny fenomen.
Parafinowa nowość
W czasie, gdy świat był zafiksowany nad udoskonalaniem lamp, o dalszy rozwój upomniała się najzwyklejsza świeczka. Końcem XIX wieku zaczęto zatem wytwarzać świece parafinowe.
Walka o przetrwanie
Na przełomie XIX i XX propozycji była już cała masa. Tutaj lampy acetylenowa, tam świeca stearynowa, tu lampa łukowa. Tę nierówną walkę o utrzymanie się na powierzchni zapotrzebowania wygrały dwa wynalazki. Lampa gazowa okazała się nie mieć równych na zewnątrz, z kolei lampa naftowa – w środku.
Nie mogły jednak długo cieszyć się tą oświetleniową hegemonią. Był to także moment, gdy do gry weszła pierwsza żarówka elektryczna.
Gdy nastaje era prądu…
Rozwiązania bazujące na płomieniu miały się dobrze w XIX wieku tylko dlatego, że poznanie energii elektrycznej nie było takie proste. Przez długi czas ludzkość nie mogła poradzić sobie z wynalezieniem urządzenia, które rozbłysłoby na skutek przepływu prądu. Konstruowane wtedy żarniki świeciły ledwie chwilę. Choć przetestowano sporą ilość materiałów, takich jak stopy metali, platyna, a nawet i włókna bambusowe, dobrym tropem okazało się dopiero włókno węglowe. Wynalazcy prześcigali się w kolejnych próbach i testach, komu jednak się udało? Dobrze znanemu nam Thomasowi Edisonowi.
Główka i druciki
Pierwsza żarówka świeciła kilkadziesiąt godzin! I choć to już był niebywały sukces, to ludzie nie byliby ludźmi, gdyby osiedli na laurach. Tak pojawia się alternatywa – żarówka wolframowa, o której warto wspomnieć dlatego, że ostatecznie utrwaliła kształt, jaki znamy dzisiaj.
Tajemniczy prototyp
Wynalazki to stała rywalizacja – choć mogłoby się zdawać, że nic już nie zadebiutuje tak, jak zrobiła to żarówka elektryczna po lampach i świecach, to znów się myliliśmy.
Kreatywność ludzkiego umysłu nie ma granic. W 1910 roku powstaje lampa, która… bazowała na wyładowaniach elektrycznych atomów neonu. Choć brzmiało to dosyć absurdalnie, mając do dyspozycji mniej skomplikowane rozwiązania, to lampa neonowa stała się pierwowzorem znanych nam dziś lamp jarzeniowych.
Ach te wyładowania…
Brzmi jak komplikowanie sobie życia na siłę? Może i brzmi, jednak naukowcy USA i ówczesnego ZSRR nie byli tym zniechęceni. Wykorzystali oni odkrycie lamp neonowych i w ten sposób w latach 30. XX wieku pojawiły się pierwsze świetlówki, które wykorzystując zjawisko luminescencji, coraz bardziej zbliżały się do tego, co znamy obecnie. Wtedy proces zachodzący w środku lampy prezentował się następująco: lampa zostawała pokryta od wewnątrz luminoforem – substancją wydzielającą światło. Następnie wypełniano ją parami rtęci oraz argonem. Gazy te powodowały wyładowania elektryczne, które z kolei wytwarzały promieniowanie nadfioletowe. Wymieniony na początku luminofor miał zdolność do przekształcenia tego promieniowania w światło widzialne.
Rozwiązanie to pomimo swojej zawiłości, było genialne – w przeciwieństwie do żarówek, które wtedy słynęły z zimnej temperatury światła, świetlówki i jarzeniówki były sporo przyjemniejsze dla oka.
…i prowadzi nas we współczesność
I tak znaleźliśmy się we współczesności, gdzie dostęp do światła nas rozpieścił do granic możliwości. Fontanny multimedialne, pokazy ognia, fajerwerki – słowem, po raz pierwszy w historii wyszliśmy poza potrzebę i zaczęliśmy bawić się światłem dla własnej przyjemności.
Wybierając oświetlenie, nie myślimy już tylko o tym, by było jasno. Myślimy o tym, by było nastrojowo – i wybieramy lampy o klimatycznym, miękkim i ciepłym świetle. Zwracamy uwagę, by było funkcjonalnie – i wybieramy sobie małą lampkę na biurko, a dużą stawiamy obok fotela. Często światło ma dla nas znaczenie symboliczne – i tak na wigilię w niektórych rejonach zaświeca się wszystkie źródła światła w domu, a na stole odpala świeczki w świeczniku po dziadkach. Światło jest też chętnie używane jako wyraz ekspresji artystycznej – i tak instalacje świetlne są coraz popularniejsze.
Czasem lubimy usiąść sobie z dobrą herbatą, zaświecić stojącą obok lampkę i wpatrując się w miękkie cienie, jakie tworzy, zastanawiać się: jeśli mamy już tyle, to co osiągniemy w przyszłości?
tekst: Livia Sordyl